Dziennik
Gdy wczytać się w rekomendacje rządowego dokumentu „Polska 2030”, można zauważyć, że zespół ministra Boniego proponuje w edukacji rewolucję. I choć trudno reformatorskiemu tonowi nie przyklasnąć, raport pełen jest luk i niedomówień – pisze Piotr Zaremba.
O nauce w czarnych barwach
Ale powiadam: debatujmy. Na przykład nad tym, co twórcy rządowej strategii mówią o edukacji, wyższych uczelniach, naukowych badaniach. Sam katalog pytań do nich wystarczy, aby napisać sążnisty tekst.
Ich diagnoza stanu nauki i szkolnictwa wyższego jest smoliście czarna: najniższy w Europie stan wydatków na badania, a równocześnie pieniądze wrzucane często w błoto, kiepscy naukowcy hamujący kariery lepszym, brak wymiernych kryteriów odróżniania badań pożytecznych od niepożytecznych, biurokratyczne bariery hamujące zagraniczną współpracę. Można by dorzucić złośliwie: szkoda, że premier Tusk nie próbuje przynajmniej od czasu do czasu użyć podobnego języka w debacie ze społeczeństwem, a preferuje ton lukrowanego optymizmu. Szkoda, że prawdziwą diagnozę stanu naszych narodowych zasobów możemy znaleźć tylko w tak mało popularnych i hermetycznych tekstach jak ten.
Gdy wczytać się w rekomendacje, można zauważyć, że zespół ministra Boniego proponuje rewolucję. Na przykład polskie uczelnie miałyby całkowicie zmienić swój charakter. Koniec z dominacją korporacji samych naukowców sprzedawaną nam jako tradycyjna autonomia! Przekształcamy uniwersytety w firmy zarządzane przez sprężystych menedżerów, pod bacznym okiem państwa, które płaci, więc i wymaga, nie godząc się na prace naukowe będące kompilacją cudzego dorobku, niskie pensum wykładowców i pozorne badania, które nie prowadzą donikąd. Trudno takiemu reformatorskiemu tonowi nie przyklasnąć.
Rewolucja, ale jak?
Jest jedno „ale”. Ta rewolucja uderza w tyle przyzwyczajeń i interesów, że nie da się jej skwitować zdawkową wzmianką. Prosta próba zamachnięcia się na habilitację przez minister Kudrycką wywołała histeryczne reakcje profesory, która przecież w dużej części poparła obecną ekipę rządową przeciw „strasznym Kaczorom”. Aby obronić status quo, ta kadra nie zawahała się odwołać do analogii z Marcem 68. I rząd Tuska w praktyce cofnął się na całej linii. Jak więc zabrać się za rewolucję, a równocześnie odwoływać choć fragmentarycznie do polskiej tradycji – w której była i autonomia uczelni, i kolegialność ich zarządzania, i sztywny, hierarchiczny model naukowej kariery? Od czegoś trzeba zacząć. Choćby od nazywania rzeczy po imieniu.
Dylematy, jakie reformatorzy musieliby rozstrzygnąć, nie są zresztą łatwe. Przeciwnicy habilitacji powołują się na utylitarny interes małych, często prywatnych uczelni kształcących byle jak, ale zaspokajających masowy głód wiedzy setek tysięcy młodych ludzi. Uczelni, które chciałby kształcić swoje kadry szybciej i prościej niż w tej chwili. Obrońcy tradycji powołują się na jakość kształcenia. Nie do końca wiem, kto ma rację, ale autorzy takiego opracowania powinni się choć zmierzyć z tym problemem.
Także z problemem pieniędzy na naukę. Skoro jest ich w Polsce tak mało, jaka na to recepta? Zorientowani liberalnie autorzy raportu upatrują nadziei w większej współpracy szkolnictwa wyższego z prywatnym biznesem, ale tematu nie rozwijają. Czy równocześnie opowiadają się także za większymi, choć może równocześnie staranniej wydatkowanymi funduszami publicznymi? Czy to nie jest okazja, aby odpowiedzieć – nie przesądzam, w jaki sposób – na pytania o współpłacenie klientów publicznych uczelni?
Mamy właśnie w Polsce awanturę o bezpłatne lub płatne studiowanie na dodatkowym fakultecie. Ale autorzy raportu są niestety ponad takie drobiazgi. Swoje diagnozy, a tym bardziej zalecenia, formułują w tonie ogólnikowym, więc bezpiecznym.
Filed under: Przegląd prasy | Tagged: "Polska 2030", edukacja, Nauka, raport, Rewolucja w edukacji | Leave a comment »